Dolne Miasto i Orunia mają swój niepowtarzalny charakter. Jak się w nich mieszkało przed laty? Jak się mieszka obecnie? Jakie zmiany zaszły w nich na przestrzeni lat, a jakie są oczekiwane? Zapraszamy do obejrzenia sześciu filmów i wysłuchania opowieści osób, które Orunię i Dolne Miasto znają od podszewki.

Nowy Port z Twierdzą Wisłoujście, Biskupia Górka i Stary Chełm, Dolne Miasto z Placem Wałowym i Starym Przedmieściem oraz Orunia to cztery obszary rewitalizacji. Każdy z nich jest inny, każdy wyjątkowy. Tkwi w nich ogromny potencjał, coraz częściej dostrzegany przez osoby z innych części Gdańska. Aby poznać je lepiej, warto posłuchać, co mają do powiedzenia ich najwięksi znawcy, czyli mieszkańcy.

Gdy Anna Stawska była dzieckiem, na pobliskim podwórku gruzy po zburzonym budynku sięgały do wysokości pierwszego piętra. Dla lokalnej dzieciarni podwórko było wyjątkowym miejscem. Dzieci eksplorowały place budowy, gdzie bawiły się w archeologów. Przed laty na Dolnym Mieście funkcjonowały też knajpy. Nie wszystkie cieszyły się dobrą opinią.

 

Elżbieta Woroniecka mieszka na Dolnym Mieście od urodzenia i nigdzie nie zamierza się wyprowadzać. Zna wszystkie lokalne zakamarki i ich historie. Z wieloma miejscami łączą ją osobiste wspomnienia. Wie, gdzie były ukrywane „sekrety”, gdzie znajdował się ogródek jordanowski i odbywały się festyny. Uważa, że Dolne Miasto ma swój charakter. Tutaj nie ma anonimowości; ludzie znają się i pomagają sobie nawzajem.

 

Agnieszka Borowiecka mieszka na Dolnym Mieście stosunkowo niedługo – 6 lat. Sprowadziła się jeszcze zanim rozpoczęły się zmiany związane z rewitalizacją. Kilka lat temu jej kamienica była jedyną wyremontowaną w okolicy. Państwu Borowieckim od razu się spodobała. Miała swoją historię, a na niej najbardziej im zależało. - Krótko po naszej przeprowadzce na Dolnym Mieście zaczęły się spektakularne zmiany. Obskurna ulica zmieniła się w przepiękną aleję z drzewami – opowiada pani Agnieszka.

 

Anita Alot mieszka w lokalu, w którym się urodziła. W domu, który został zbudowany w 1846 r. Chciałaby, aby ten piękny, historyczny budynek został wyremontowany. Jej najlepsze wspomnienia dotyczą Parku Oruńskiego. Pochodzą z czasów przedwojennych. W tamtych latach po Parku Oruńskim paradowały pawie, a mała Anita odwiedzała je każdej niedzieli podczas spacerów z tatą. Po wojnie woliera z pawiami została zlikwidowana.

 

Agnieszka Bartków mieszka na Oruni 17 lat, ale z dzielnicą jest związana dłużej. Tutaj mieszkał jej dziadek – znany w okolicy szewc. Pani Agnieszka uważa, że większość niepochlebnych opinii na temat Oruni to mity. Być może kiedyś bywało tutaj niebezpiecznie, ale obecnie tak nie jest. Największym problemem Oruni są przejazdy kolejowe, przed którymi mieszkańcy muszą zatrzymywać się po kilka razy dziennie. Przed szlabanami muszą czekać także spieszące z pomocą karetki.  

 

Krzysztof Kosik o Oruni napisał dwie książki. W filmie wspomina dawne lata, gdy przez Orunię przejeżdżał tramwaj nr 6 z wesołym konduktorem. Na Oruni wiele się wówczas działo; była plaża, funkcjonowała „Adria”, w której kufle stawały się argumentami. Stąd też może Orunia obrosła w wiele mitów. Pan Krzysztof opowiada też o obecnie zabronionych, a niegdyś powszechnie stosowanych metodach wychowawczych. Dość powiedzieć, że przed laty nauczyciele byli wyposażeni w trzymetrowe kije.